Ostatnio mam potrzebę przyglądania się takim niby oczywistym zwrotom, popularnym w obszarze rozwoju osobistego, jak: wewnętrzna moc, miłość do siebie i właśnie bycie sobą. Niby są one właśnie oczywiste i każdy wie, o co chodzi, a jednak przy głębszym przyjrzeniu się im, okazuje się, że nie dla każdego oznaczają to samo. Często też wypowiadając je, tak naprawdę wcale nie zastanawiamy się, co dla nas znaczą. Dlatego być może tak trudno nam je realizować, bo nie wiemy, jak konkretnie chcemy, by przejawiały się one w naszym życiu.
Jeśli chodzi o bycie sobą, podczas pracy na warsztatach i sesjach indywidualnych, zauważam takie dwie postawy:
- Jestem sobą, bo zawsze mówię to, co myślę, robię to, co chcę i nie obchodzi mnie, co myślą inni.
- Ja po prostu jestem nieśmiała, nie lubię mówić o sobie/ być na świeczniku – taka jestem i już!
Kiedy jednak obu tym postawom przyglądamy się głębiej, okazuje się, że żadna z nich „byciem sobą” niestety nie jest. Co więcej – obie są jedynie fasadami, które skrzętnie skrywają to, jacy jesteśmy naprawdę. Obie są wariantami skrzywdzonego dziecka, które albo głośno krzyczy: „Już więcej nikt nigdy nie będzie decydował za mnie i mówił mi, co mam robić” (dziecko zbuntowane) albo po cichutku przyznaje: „Masz rację, wcale nie jestem ważna. To, co czuję i czego potrzebuję, się nie liczy. Lepiej więc się schowam” (dziecko uległe).
Osobom tym tak naprawdę nikt nigdy nie pozwolił być sobą. One wciąż czekają aż to nastąpi, dlatego tak trudno im dorosnąć.
Natomiast bycie sobą według mnie, to BYCIE NA SWOIM MIEJSCU. To DZIAŁANIE Z POZYCJI DOROSŁEGO, który sam sobie pozwala się pokazać i ze spokojem bierze odpowiedzialność za to, co się w związku z tym pojawia. To świadomość tego, CO JEST MOJE, A CO NIE JEST MOJE w obszarze relacji, pracy, marzeń, zainteresowań, jedzenia, ubioru itd. Bez kalek, zblokowanych uczuć, traum, które nas zatrzymały, przyjętych przekonań na swój temat i innych uwikłań w to, co nie jest nasze… A także świadomość tego, jak chcę to wyrażać i – co najtrudniejsze – wprowadzenie tego w życie.
Bycie sobą to również zgoda i zaufanie do tego, co się we mnie w danym momencie dzieje. Czucie tego, co czuję i uważność na to, czego potrzebuję. Bez ściemy, walki, zamrażania, „niewidzenia”, udawania i wymówek, mimo że to czasem trudne i niekomfortowe. To stanięcie w prawdzie danego momentu (jak mówi moja nauczycielka Kama).
Często nie jest to dla nas łatwe…, bo ktoś nam kiedyś powiedział (lub dał do zrozumienia), że to, co czujemy i to, czego potrzebujemy nie jest ok, że coś jest z nami nie tak i to, jacy jesteśmy, nie wystarczy… A my przecież chcemy być akceptowani, lubiani, szanowani i tak bardzo chcemy przynależeć ( to jedna z podstawowych ludzkich potrzeb). Tak bardzo boimy się odrzucenia, więc chętnie się dostosowujemy i rezygnujemy z siebie… Ukrywamy się za akceptowalnymi w naszym środowisku fasadami „grzecznej”, „mądrej”, „słodkiej” lub „przebojowej” dziewczynki i cierpimy coraz bardziej (choć często nie zdajemy sobie sprawę z tego, o co właściwie chodzi…). I to trwa również wtedy, gdy jesteśmy dorośli…
Czasami (albo właśnie często) zdarza nam się krzyczeć, warczeć, obrażać się lub kogoś (zdawać by się mogło – nieadekwatnie do sytuacji). I to jakoś przybliża nas do nas samych, skumulowanej w nas złości i naszych granic, ale oddala nas od ludzi, których kochamy. A pojawiające się wyrzuty sumienia skutecznie przeszkadzają nam dotrzeć w tym do samej siebie…
Poza tym, jako ludzie nawykowo oceniamy. Ktoś wchodzi do pokoju/ sali, w której jesteśmy, a nam automatycznie włącza się proces: ładny/brzydki, fajny/niefajny, mądry/głupi. Tak działa nasz mózg! Podświadomie więc nie chcemy się na to narażać (bo co jeśli ktoś wyda osąd na naszą niekorzyść i nas nie zaakceptuje?). Podświadomie mamy więc opór przed pokazaniem się w pełni. Znów pojawia się lęk przed odrzuceniem. Dlatego tak chętnie sięgamy po maski… Mamy bowiem głęboko zakodowane, że to one gwarantują nam akceptację, a w konsekwencji przetrwanie… Tylko przecież ludzi jest dużo i każdy mówi/ myśli na nasz temat co innego… Komu więc uwierzyć?
Oczywistym wydaje się więc, że warto w tym obszarze ZAUFAĆ SOBIE! Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Przede wszystkim trzeba samą/-ego siebie poznać. Przepracować mniejsze i większe traumy, zweryfikować przekonania, przyjąć i uwolnić trudne uczucia zapisane od lat w naszym ciele… I dotrzeć do tego, co naprawdę moje. To proces, który czasem trwa latami, albo nawet do końca życia, bo każda kolejna trudna sytuacja mówi nam o nas samych coś nowego, coś nowego otwiera i prowadzi jeszcze głębiej do siebie. Dlatego warto, by towarzyszył nam w tym doświadczony specjalista, który zada odpowiednie pytania, pokaże inną perspektywę i pomoże znaleźć rozwiązania, które będą nas w tym wspierać. Wówczas diametralnie (albo też czasem powoli) zacznie się zmieniać jakość naszego życia. Poczujemy w nim więcej lekkości, spełnienia i radości oraz łatwiej poradzimy sobie z trudnościami.
A co możesz robić sama na co dzień? Codziennie, kilka, kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt razy dziennie pytaj siebie: CO JEST MOJE, A CO NIE JEST MOJE? I wsłuchuj się w odpowiedzi, których udziela Ci Twoje ciało. Tak, ciało właśnie, nie głowa – umysł jest bowiem zwodniczy, ma za zadanie za wszelką cenę nas chronić (często również przed tym, co dla nas dobre, a jemu nieznane…). Jak ja się z tym czuję? Co czuję w ciele? Czy w związku z tym czuję radość, spokój, ekscytację, wdzięczność…? Czy może ciężar, opór, napięcie czy też ścisk w gardle lub w żołądku? Zachęcam Was do takiej uważności na co dzień! Sprawdzaj zatem, jak reagujesz na daną sytuację, osobę, relację, miejsce, potrawę, przedmiot, rodzaj pracy, ruch… I wybieraj to, co Ci naprawdę służy. Wybieraj słowa, zachowania, osoby, aktywności, ubrania, które są naprawdę Twoje i wspierają Cię w wyrażaniu siebie. Sprawdź, na co chcesz się zgadzać, a na co już nie i z tego zrezygnuj.
Kolejny sposób, który możesz praktykować codziennie, to pytanie: JAK MOGĘ WYRAŻAĆ SIEBIE JESZCZE BARDZIEJ? (lub: Jak mogę być sobą jeszcze bardziej?) A co za tym idzie: Jak chcę rozpocząć dzień? Jak się ubrać? Co zjeść? Jak zadbać o ciało? W jaki sposób pracować? Z kim rozmawiać? Co kupić/ stworzyć/ wykreować? Co komuś dać, co przyjąć? A co porzucić?
Co się wydarzy, gdy za tym podążymy? MAGIA. Świat zacznie rezonować z nami. Zaczniemy przyciągać to, co jest naprawdę nasze i z nami współgra – ludzi, zdarzenia, okazje. Wystarczy się na to otworzyć, być uważnym i uwierzyć, że wszystko, co się nam przydarza, jest po coś. Wystarczy zaufać, że wszystko, co nam się nie udaje, rozpada, kończy, jest po to, byśmy doświadczyli w zamian czegoś, co jest bardziej w zgodzie z nami. Warto iść za tym, co nas przyciąga, a puścić to, co ciąży.
Tak się wydarza, gdy otwieramy się na siebie prawdziwą/-ego, poza schematami, które mamy w głowie. Mimo lęku przed tym, co trudne. Czy to oznacza, że wtedy już zawsze będzie tylko pięknie? Ależ skąd. Życie to składowa tych pięknych, radosnych rzeczy i tego, co boli, a co często prowadzi nas do więcej. Zgódź się więc na to! Tak po prostu jest, nie ma co z tym walczyć i tracić energię.
Jedną z trudnych oznak tego, że jesteś na drodze do siebie, jest to, że zauważasz, iż część osób, spraw, rzeczy, przedmiotów, które do tej pory były dla Ciebie ważne, przestaje z Tobą rezonować. Co więcej możesz dostać od otoczenia sygnał, że coś jest z Tobą nie tak lub Ci odbiło! W części relacji pojawi się brak zrozumienia, konflikty, pretensje, które mogą generować w Tobie lęk, a nawet panikę. Niektórzy bowiem przyzwyczaili się do tej potulnej (lub jakiejś innej) wersji Ciebie i nie jest im na rękę to, że zaczynasz w końcu być sobą, masz więcej odwagi, swoje zdanie i plany. Warto wytrwać w tym, mimo krytyki i lęku przed odrzuceniem. To jest właśnie sprawdzian tego, czy mimo strachu, potrafisz być po swojej stronie. Czy jesteś dla siebie ważna/-y czy może w imię nieautentycznej akceptacji, pozorów i namiastki bliskości, tak jak w dzieciństwie, jesteś gotowe/-y zrezygnować z siebie…
Jeśli mimo wszystko wytrwasz przy sobie, okaże się, kto jest gotowy na prawdziwą wersję Ciebie, a kto czerpał korzyści z tego, że zmuszałaś/-łeś się do bycia kimś innym. Oczywiście trzeba uważać na to, by w tym wszystkim nie przybrać pozy zbuntowanego dziecka, które nade wszystko chce udowodnić swoją wartość, bez względu na to, czy rani innych. Nie o tym tu mowa. Chodzi o świadome wyrażanie się w zgodzie ze sobą, z uważnością na to, co czuję i czego potrzebuję. A jeśli się to komuś z jakiegoś powodu nie podoba? Trudno. Zmiany w naszym życiu, również te w relacjach, są naturalne. Często transformujące dla obu stron (jeśli każda z nich się na nie otworzy). Czasami też są początkiem końca i to też jest ok. Tylko nam często trudno to zaakceptować.
Bycie sobą to dla mnie też w końcu czucie się dobrze ze sobą. Nawet w tych trudnych, niewygodnych sytuacjach. Pozwalanie sobie na czucie tego, co aktualnie się w nas pojawia, bez oceniania. Przyjmowanie tego jako najwłaściwszego dla mnie właśnie na ten moment.
Bycie sobą to również werbalne i niewerbalne wyrażanie tego, że czuję złość, smutek, strach, rozpacz, zwątpienie, ale też radość, ekscytację, podniecenie… nie udawanie, że jest inaczej, bo ktoś tego od nas oczekuje. To również wyrażanie tego, że potrzebuję zrozumienia, kontaktu, uznania. To proszenie o pomoc i wsparcie, kiedy jest mi to potrzebne. Odpoczynek, gdy czuję się zmęczona. Kreowanie i tworzenie nowego, gdy czuję, że mam na to ochotę i to mi posłuży.
To „odsłanianie miękkiego podbrzusza” (jak pisze o tym B. Brown) i „wychodzenie na arenę”, mimo wstydu i lęku przed oceną – bo sam/-a dla siebie jestem ważna. Ważniejsza/-y niż głosy strachu, które z różnych powodów są we mnie.
Pamiętaj, że TAKA JAKA JESTEŚ, JESTEŚ WYSTARCZAJĄCA i NIKOMU NICZEGO NIE MUSISZ UDOWADNIAĆ.
To bardzo uwalnia i sprawia, że naszą energię, która do tej pory szła w tłumienie i „niepokazywanie” siebie, możemy spożytkować gdzieś indziej. Będzie jej więcej, by dalej eksplorować siebie i kreować życie w zgodzie ze sobą. A innym dawać z siebie to, co w nas najlepsze. Już z poziomu tego, że mamy dużo i możemy się tym dzielić, a nie wysiłkowo, nadwerężając w tym siebie.
Tego Wam i sobie życzę!