Jak tam Twoje noworoczne postanowienia? Jesteś jeszcze pełna zapału czy może powoli zaczyna Ci się już „nie chcieć”?
Tak to już często jest z planami, które robimy na początku roku – im dalej od 1 stycznia, tym mamy mniej energii do ich realizacji… (a dziś jest podobno blue monday, czyli najbardziej depresyjny dzień w roku, którego przyczyną jest w dużej mierze porzucanie swoich noworocznych postanowień właśnie…).
Nasz mózg, nastawiony na przetrwanie, wyszukiwanie trudności i zagrożeń, dla którego rozwój i wychodzenie ze strefy komfortu to niepotrzebny wydatek energetyczny, bardzo szybko zaczyna nam podsyłać komunikaty typu: „A po Ci to?”, „Lepiej zrezygnuj / odpuść / posiedź sobie…”, „I tak nie dasz rady”, „Nie nadajesz się”… A my z jakiegoś powodu chętnie w to wierzymy.
Czy możemy coś z tym zrobić? Na szczęście jest kilka sposobów, które pomogą nam wytrwać w tym, co dla nas ważne. Część z nich opiszę w kolejnych postach, a dziś podstawa podstaw.
Po pierwsze warto sobie zadać pytanie, co stoi za celem / nawykiem, który chcę osiągnąć / wypracować? Po co to tak naprawdę robię? Czyli, jakie jest moje „dlaczego”?
Czy wynika to z miłości do siebie i chęci zadbania o to, co dla mnie dobre? Czy czuję to całą sobą?
Czy może podłożem naszych noworocznych postanowień jest raczej lęk o to, że jestem niewystarczająco dobra, że w jakimś obszarze od kogoś odstaję i wymagam „naprawy”? A może taka jest moda i dlatego czegoś „chcę”?
Odpowiedzi na te pytania są kluczowe. Dzięki nim mamy szanse przekonać się, czy to, co postanowiliśmy, jest naprawdę nasze czy zupełnie nie. Jeśli nie, to trudno będzie nam wytrwać. A jeśli nawet się to uda, to z ogromnym wysiłkiem, a i tak finalnie nie zaprowadzi nas to tam, gdzie chcemy. I za chwilę postawimy sobie kolejny cel – tylko po to, by poczuć się przez moment trochę lepiej. I tak w kółko…
Podobno najlepsze rezultaty przynosi planowanie roku wtedy, kiedy jesteśmy w nastroju zbliżonym do tego, który mamy przez większość dni w roku. Nie koniecznie właśnie na przełomie starego i nowego roku, czyli w okresie powszechnej euforii, kiedy robią to wszyscy, rozpoczynając nowy rozdział swojego życia (choć na pewno warto sobie podsumować to, co się już kończy, czego już nie chcę, a co z tego, co było, chcę zabrać ze sobą w nowe).
Kiedy jesteśmy wyciszeni, w kontakcie ze sobą i realnie patrzymy na swoje możliwości i zasoby, nasze postanowienia mają większą szansę na realizację.
Kolejne moje odkrycie sprzed jakiegoś czasu, które potwierdza się w pracy z moimi klientami, a także w moim własnym życiu – zmiany przychodzą wtedy, kiedy jesteśmy na nie naprawdę gotowi.
Kiedy jesteśmy otwarci na dobry, pełen miłości, szacunku i wsparcia związek (bo np. przepracowaliśmy już swoje braki z dzieciństwa i nierealne, często podświadome, oczekiwania wobec partnera).
Kiedy jesteśmy gotowi na to, by być zdrowi i wyglądać dobrze (bo pracowaliśmy już nad poczuciem własnej wartości i miłości do siebie i jesteśmy już w stanie dbać o siebie i wybierać to, co nam służy).
Kiedy naprawdę jesteśmy gotowi na to, by więcej zarabiać (bo przeszliśmy już drogę do tego, by dobrze o sobie myśleć i czuć, że jesteśmy warci wszystkiego, co dla nas najlepsze).
Nie wystarczy sobie tego postanowić i zmuszać się do robienia pewnych rzeczy (choć w wyrabianiu wspierających nawyków nie widzę niczego złego). Warto dotrzeć głębiej – zobaczyć, co nas blokuje i jak z tego poziomu możemy sobie pomóc. To jest proces i czasami lata pracy ze sobą, ale naprawdę warto!
A podłożem wszystkich udanych i co najważniejsze trwałych zmian, jest miłość do siebie i stawanie po swojej stronie.
Czego sobie i Wam w tym roku i w każdym kolejnym życzę!